Samookreślenie
Ostatnio mam wiele refleksji na temat samookreślenia.
Czy potrafisz jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie „kim jesteś?”
Przytrzymaj cwaniacką odpowiedź w rękawie, na koniec zdecydujesz czy dalej tak trafnie nią rzucić.
Zaczynałem jak wiele dzieciaków od auto-dissów. Z której strony bym nie patrzył wypadałem źle w porównaniu z innymi. Zaszedłem w tym do jakże wisielczego punktu określania siebie jako nic niewarty błąd.
W stylu „świat się pomylił, nie docisnął na bramce i przemknąłem”.
Czułem się jak piętnastolatek w nocnym klubie, a skądinąd znałem i to uczucie.
Ale ciężko tak długo być nikim. Rodzi to wiele tożsamościowych problemów. Zmiany nastrojów odbierałem jako schizofreniczne. Czułem, że gubię siebie. Dosłownie. Wczorajszy ja wydawał mi się obcy, bałem się kim obudzę się jutro. Wartości przeskakiwały po głowie niczym piłeczki w totalizatorze.
„Maszyna losująca jest pusta, następuje zwolnienie blokady”. Dzisiejszym zwycięzcą jest troglodyta o narko-alkoholicznych zapędach. Jutro był to erudyta korzystający z przed-sesyjnej otwartości BUWu i po nocy zaczytujący się w dziełach Nietzschego. Pięć godzin, osiem. Aż o trzeciej ta urocza studentka psychologii spojrzała fortunnie z zalotnym uśmiechem. Prowadziłem ją do domu jako oczytany student, który mimo że nie studiował w ogóle, lekko potrafił zaskoczyć ją oczytaniem z tak bliskich jej dziedzin.
Niestety budziłem się obok niej jako zapijaczony artysta, Chinaski wyciągnięty wprost z kart Bukowowskiego. Zapalałem papierosa, klepałem ją w zgrabny pośladek rzucając, że te poranne rozdroże prowadzi nas dzisiaj niestety w różnych kierunkach.
Chciałem być bitewnym MC, takim co to zależy mu na wygranych, na kolejnej bitwie takim co to nie przykłada wagi do wyniku. Takim co prowadzi walkę z tremą i niskim poczuciem wartości i to ich przemaganie jest najważniejszą z toczonych dziś walk. Innego dnia takim co za priorytet bierze niepamiętanie tej bitwy w ogóle, a imponować mógł jedynie pochłonięciem kolejnej butelki. Nie oceniaj.
Chciałem być przedsiębiorcą z milionowym dochodem, chwilę później Ryśkiem Riedlem „brudnym, niedomytym, szukającym czegoś w obcym mieście”. I byłem, choć na koniec dnia i tak wszystko było nie tym.
I co zrobić? skoro nikt nie wytłumaczył mi na czym życie polega. Bez trudu wpadłem na obwinianie tych którzy powinni. Ale i to przeszło. Bo czy im ktoś wytłumaczył? Po nocach śnił mi się ktoś kto by rozumiał, tak po prostu. Miałem taki pewnie z siedmioletni okres w życiu, w którym marzyłem o mentorze. Powiedz którędy, powiedz dokąd. Pójdę wszędzie. Determinacja kipiała jak wulkan nad Pompejami, ale nikt taki nie przyszedł.
Czytałem biografię za biografią w sposób w który stoi się przed szwedzkim stołem na hotelowym śniadaniu, kwitując co stronę w stylu „o tak bym chciał”, „tak nie”, „boże nie”, „to brzmi spoko”. Z setek ludzkich życiorysów próbowałem zbudować jakiś obraz, wzór, chociaż ogólny kierunek.
Niczym puzzle. Dziesięć, może sto, kilkutysięcznych zestawów rozsypanych na wielkiej podłodze z których latami próbowałem poskładać zadowalającą całość, którą oprawię w ramkę i na pytanie „kim jesteś?” będę wskazywał palcem mówiąc dumnie: TO JA, albo „jestem drogą do bycia tym”.
Czy mogłem pociągnąć karierę muzyczną w bardziej komercyjną stronę? Uprościć przekaz, wyrównać melodię, wykorzystać znajomości? Pewnie mogłem. Gdybym się swoim zwyczajem nie obudził z myślą, że mógłbym też być kimś zupełnie innym, może nawet bym to zrobił. Może jeszcze zrobię? Latami patrzyłem z nieskrywaną zazdrością na kolegów. Rapowali z horyzontem niewystającym poza wąską kabinę w piwnicznym studio nagrań. „Osiem godzin dziennie robię te rapy” rapował Bisz. A ja? Dwie godziny dziennie robię te rapy, dwie piszę książkę, przez pół stukam felieton, cztery prowadzę firmę, półtorej uczę się jakichś rzeczy w stylu fizyka kwantowa, jedną szukam istoty wszechświata, doczytuje Platonem, kandyduje do rady dzielnicy, po czym z wrodzoną lekkością podważam zasadność każdej z czynności i…
jak to sprzedać marketingowcu?
Ludzie sami z siebie są zagubieni. Zapraszanie ich do mojego schizofrenicznego świata cóż może im dać? Więcej zagubienia? Czy mam prawo wciągać ich w ten labirynt bez brania odpowiedzialności za to czy znajdą drogę wyjścia? Z drugiej strony czy ktoś wziął odpowiedzialność za to w jaki labirynt sam się zapędziłem?
Raper – to zgrabna szuflada. Robi wszystko by się wybić i zarobić. Easy.
Przedsiębiorca, easy; startupowiec, easy; pisarz, organizator eventów, kurwa nawet wędkarz byłby easy. Na pewno bardziej akceptowalny niż mój „zwyczajny dzień”. Szczególnie, że gdy mówię „filozof” moja dziewczyna mówi, że to jakby obciachowe i nikt w XXI wieku za tym nie pójdzie.
Eh. No ale… eh! Przez chwilę aspirowałem nawet na teologa, bo tylko boskiego pierwiastka zabrakło w rozważaniach o tym ludzkim padole.
Kim jesteś?
Człowiekiem. Sobą. „Jestem, który jestem”, że zacytuję tego który był, jest?
To chyba najczęstsza cwaniacka odpowiedź „A czy ja muszę się jakoś określać?”, „po prostu jestem”, „jestem sobą, nie muszę być kimś” oh ah eh. Większość z dumnie wypowiadających powyższe zdania w ciągu półgodzinnej rozmowy zdążyło się przejąć czymś w stylu: złamany paznokieć, ocena w szkole, opinia mamy, taty, kolegi czy obcego przechodnia. Będą roztrząsać wydarzenia swojej przeszłości, chełpić się lub obawiać o przyszłość. Słowem zrobią wszystko prócz bycia zgodnie ze swą odpowiedzią.
A ja chciałem być. Tak po prostu.
Pytałem jak przestać pragnąć by przestać cierpieć, idąc za buddyjskim głosem rozsądku? Jak pójść z nurtem Pneumy idąc za stoikami? Jak nie żyć w grzechu? Szukałem kościołów, meczetów i synagog, ale przede wszystkim straszyło mnie pytanie… czy to nadal będę ja? czy to kierunek któremu mam podporządkować życie? Wypełnianie zaleceń niepotwierdzalnego w swym jestestwie, tego który jest?
Wyrastam z tych refleksji, jak ona wyrasta ze mnie. Jak człowiek wyrasta z przodków, którzy wyrastają z ziemi. Jak drzewa które najpierw wrastają korzeniem później pną się ku niebu, gałęzie rozpuszczając we wszystkich stronach. Wielokierunkowo.
Szukam określeń dla życia, od mniej więcej dziesiątego czy jedenastego roku życia. Kiedy pierwszy raz tchnęła mnie świadoma myśl, uderzyło jak piorun to objawione „jestem” i szybko zacząłem pytać jaki? po co? dokąd? dlaczego? jestem, a ludzie wokół zaczęli mówić że niepotrzebnie, że po co, że przestań, nie wkurwiaj, nie filozofuj. Tyle że za grosz im nie wyszło. Nie przytłumili palącej potrzeby odpowiedzi, tylko narzucili na nią tonę wstydu za to kim się czuję i co kierowany wewnętrznym głosem muszę robić.
Kolejne dwadzieścia lat walcząc z wstydem i poczuciem winy mimo wszystko szukałem. Bo przecież odpowiedź musiała gdzieś być, prawda? wystarczyło ją znaleźć ukrytą gdzieś w świecie lub mądrych księgach.
Poznałem dziesiątki i setki odpowiedzi. Setki i tysiące, ale to co zaszokowało mnie najmocniej to fakt, że w pewnym momencie wydały mi się być skończone, powtarzalne. Nie ma więcej religii, nie wiele zostało filozofii, nawet pomysły na zawód czy profesję zdają mi się kończyć i chwała, że powstają nowe. Sztuka nie wyraża nic nowego a wszystko to wielkie powroty. Liznąłem pełnego wachlarza emocji, przekonań o sobie i o świecie, od uważania Was (ludzi) za bogów a siebie stawiając w uniżeniu po perspektywę całkiem odwrotną. Ucząc się historii, życiorysów, państw, mentalnych różnic, przekonań, postaw życiowych, jedne mnie obrzydzały inne inspirowały, budziły zazdrość lub zachwyt.
Po dwudziestu latach zrozumiałem, że co z tego że obejrzałem wszystkie odpowiedzi skoro dwadzieścia lat ich oglądania zmieniło mnie diametralnie. Pierwsze które poznałem mogą dziś być inne, nie ze względu na to że zmieniły się one, ale na to że zmieniłem się ja.
Co za tym idzie każda odpowiedź którą bym przyjął przed laty dziś byłaby nieaktualna. Nie mogę powiedzieć kim jestem bo człowiek nie jest. Człowiek się staje. Zabawne, bo pisał o tym Nietzsche. Że najpierw wielbłąd, później lew, a na końcu dziecię, a i to dopiero początek drogi. Ta filozofia była jedną z pierwszych jakie poznałem jako nastolatek.
Siadam więc i robię przegląd wszystkich tych refleksji i odpowiedzi zerknąć co z nich wynika. Puenty w takich refleksach zawsze coś psują, ale trudno. Gdzieś trzeba postawić kropkę.
Przestałem myśleć naprzód bo nic tam nie ma. Będzie tam to co zbuduję. Mogę swobodnie iść a dokądś wyrosnę i każda gałąź będzie dobra. Może pójdę do wszędzie naraz. Jestem poszukującym. Tym który stara się rozumieć. Koniec refleksji jest wiedzą podstawową, pisał o tym Arystoteles, że to istota człowieczeństwa a i owego człowieka wyróżniono jako myślącego (homo sapiens). No a ja pragnę myśleć i rozumieć. Byłem taki od zawsze jak się okazuje, co łatwo możesz sprawdzić sięgając do każdego starego wpisu i każdego starego utworu. W swoim nie wiem kim jestem, coraz częściej okazuję się sobie jako jedna z najbardziej spójnych osób jakie znam.
Wszystko co stworzyłem i co przeszedłem to tylko poszukiwania. Uparte i niestrudzone chadzanie po świecie i odkrywanie jakbym wciąż miałem 5 czy 8 lat. Co to? A po co to? A dlaczego? A dlaczego? A dlaczego? A dlaczego? A to? A po co to? A do czego? A dlaczego? Gdy miałem pięć lat było to beztroskie. Później przykryte troskami. Czy moje pytania są właściwe? czy jestem głupi bo nie wiem? a może mądry gdy już wiem? Czy wychodzę na dziwaka? Czy nieumiejętność wybrania zawodu czyni mnie gorszym od tych co go mają?
A dlaczego? A kim powinienem? a co jest dobre? co właściwe? a dlaczego? Wszystko do dupy.
A dlaczego? A może wszystko na miejscu? Właśnie takie.
Puentę muszę postawić banałem, ale takie jest życie. Zamiast szukać odpowiedzi zaakceptowałem.
Tonę w ciekawości i inspiracjach. Chcę poznawać, doznawać, szukać, gubić się i znajdować. Chcę robić oh i ah patrząc na świat. A przy tym wszystkim pisać. Rozumiesz czy nie, ciekawi cię czy nie, cenisz to czy nie.
Chcesz wybrać tylko filozofię bo Cię ciekawi, fajnie. Kilka puent i aforyzmów, take it! Chcesz praktyczne zastosowania, drogę zarabiania, też znam. Chcesz sztukę? emocje? wiedzę? refleksje? jestem ich pełen jak świat. Stawiając tę kropkę w końcu, bierzcie i… dobra bez przesady.
Ale Have good fun.
W stylu „świat się pomylił, nie docisnął na bramce i przemknąłem”.
Czułem się jak piętnastolatek w nocnym klubie, a skądinąd znałem i to uczucie.
Ale ciężko tak długo być nikim. Rodzi to wiele tożsamościowych problemów. Zmiany nastrojów odbierałem jako schizofreniczne. Czułem, że gubię siebie. Dosłownie. Wczorajszy ja wydawał mi się obcy, bałem się kim obudzę się jutro. Wartości przeskakiwały po głowie niczym piłeczki w totalizatorze.
„Maszyna losująca jest pusta, następuje zwolnienie blokady”. Dzisiejszym zwycięzcą jest troglodyta o narko-alkoholicznych zapędach. Jutro był to erudyta korzystający z przed-sesyjnej otwartości BUWu i po nocy zaczytujący się w dziełach Nietzschego. Pięć godzin, osiem. Aż o trzeciej ta urocza studentka psychologii spojrzała fortunnie z zalotnym uśmiechem. Prowadziłem ją do domu jako oczytany student, który mimo że nie studiował w ogóle, lekko potrafił zaskoczyć ją oczytaniem z tak bliskich jej dziedzin.
Niestety budziłem się obok niej jako zapijaczony artysta, Chinaski wyciągnięty wprost z kart Bukowowskiego. Zapalałem papierosa, klepałem ją w zgrabny pośladek rzucając, że te poranne rozdroże prowadzi nas dzisiaj niestety w różnych kierunkach.
Chciałem być bitewnym MC, takim co to zależy mu na wygranych, na kolejnej bitwie takim co to nie przykłada wagi do wyniku. Takim co prowadzi walkę z tremą i niskim poczuciem wartości i to ich przemaganie jest najważniejszą z toczonych dziś walk. Innego dnia takim co za priorytet bierze niepamiętanie tej bitwy w ogóle, a imponować mógł jedynie pochłonięciem kolejnej butelki. Nie oceniaj.
Chciałem być przedsiębiorcą z milionowym dochodem, chwilę później Ryśkiem Riedlem „brudnym, niedomytym, szukającym czegoś w obcym mieście”. I byłem, choć na koniec dnia i tak wszystko było nie tym.
I co zrobić? skoro nikt nie wytłumaczył mi na czym życie polega. Bez trudu wpadłem na obwinianie tych którzy powinni. Ale i to przeszło. Bo czy im ktoś wytłumaczył? Po nocach śnił mi się ktoś kto by rozumiał, tak po prostu. Miałem taki pewnie z siedmioletni okres w życiu, w którym marzyłem o mentorze. Powiedz którędy, powiedz dokąd. Pójdę wszędzie. Determinacja kipiała jak wulkan nad Pompejami, ale nikt taki nie przyszedł.
Czytałem biografię za biografią w sposób w który stoi się przed szwedzkim stołem na hotelowym śniadaniu, kwitując co stronę w stylu „o tak bym chciał”, „tak nie”, „boże nie”, „to brzmi spoko”. Z setek ludzkich życiorysów próbowałem zbudować jakiś obraz, wzór, chociaż ogólny kierunek.
Niczym puzzle. Dziesięć, może sto, kilkutysięcznych zestawów rozsypanych na wielkiej podłodze z których latami próbowałem poskładać zadowalającą całość, którą oprawię w ramkę i na pytanie „kim jesteś?” będę wskazywał palcem mówiąc dumnie: TO JA, albo „jestem drogą do bycia tym”.
Czy mogłem pociągnąć karierę muzyczną w bardziej komercyjną stronę? Uprościć przekaz, wyrównać melodię, wykorzystać znajomości? Pewnie mogłem. Gdybym się swoim zwyczajem nie obudził z myślą, że mógłbym też być kimś zupełnie innym, może nawet bym to zrobił. Może jeszcze zrobię? Latami patrzyłem z nieskrywaną zazdrością na kolegów. Rapowali z horyzontem niewystającym poza wąską kabinę w piwnicznym studio nagrań. „Osiem godzin dziennie robię te rapy” rapował Bisz. A ja? Dwie godziny dziennie robię te rapy, dwie piszę książkę, przez pół stukam felieton, cztery prowadzę firmę, półtorej uczę się jakichś rzeczy w stylu fizyka kwantowa, jedną szukam istoty wszechświata, doczytuje Platonem, kandyduje do rady dzielnicy, po czym z wrodzoną lekkością podważam zasadność każdej z czynności i…
jak to sprzedać marketingowcu?
Ludzie sami z siebie są zagubieni. Zapraszanie ich do mojego schizofrenicznego świata cóż może im dać? Więcej zagubienia? Czy mam prawo wciągać ich w ten labirynt bez brania odpowiedzialności za to czy znajdą drogę wyjścia? Z drugiej strony czy ktoś wziął odpowiedzialność za to w jaki labirynt sam się zapędziłem?
Raper – to zgrabna szuflada. Robi wszystko by się wybić i zarobić. Easy.
Przedsiębiorca, easy; startupowiec, easy; pisarz, organizator eventów, kurwa nawet wędkarz byłby easy. Na pewno bardziej akceptowalny niż mój „zwyczajny dzień”. Szczególnie, że gdy mówię „filozof” moja dziewczyna mówi, że to jakby obciachowe i nikt w XXI wieku za tym nie pójdzie.
Eh. No ale… eh! Przez chwilę aspirowałem nawet na teologa, bo tylko boskiego pierwiastka zabrakło w rozważaniach o tym ludzkim padole.
Kim jesteś?
Człowiekiem. Sobą. „Jestem, który jestem”, że zacytuję tego który był, jest?
To chyba najczęstsza cwaniacka odpowiedź „A czy ja muszę się jakoś określać?”, „po prostu jestem”, „jestem sobą, nie muszę być kimś” oh ah eh. Większość z dumnie wypowiadających powyższe zdania w ciągu półgodzinnej rozmowy zdążyło się przejąć czymś w stylu: złamany paznokieć, ocena w szkole, opinia mamy, taty, kolegi czy obcego przechodnia. Będą roztrząsać wydarzenia swojej przeszłości, chełpić się lub obawiać o przyszłość. Słowem zrobią wszystko prócz bycia zgodnie ze swą odpowiedzią.
A ja chciałem być. Tak po prostu.
Pytałem jak przestać pragnąć by przestać cierpieć, idąc za buddyjskim głosem rozsądku? Jak pójść z nurtem Pneumy idąc za stoikami? Jak nie żyć w grzechu? Szukałem kościołów, meczetów i synagog, ale przede wszystkim straszyło mnie pytanie… czy to nadal będę ja? czy to kierunek któremu mam podporządkować życie? Wypełnianie zaleceń niepotwierdzalnego w swym jestestwie, tego który jest?
Wyrastam z tych refleksji, jak ona wyrasta ze mnie. Jak człowiek wyrasta z przodków, którzy wyrastają z ziemi. Jak drzewa które najpierw wrastają korzeniem później pną się ku niebu, gałęzie rozpuszczając we wszystkich stronach. Wielokierunkowo.
Szukam określeń dla życia, od mniej więcej dziesiątego czy jedenastego roku życia. Kiedy pierwszy raz tchnęła mnie świadoma myśl, uderzyło jak piorun to objawione „jestem” i szybko zacząłem pytać jaki? po co? dokąd? dlaczego? jestem, a ludzie wokół zaczęli mówić że niepotrzebnie, że po co, że przestań, nie wkurwiaj, nie filozofuj. Tyle że za grosz im nie wyszło. Nie przytłumili palącej potrzeby odpowiedzi, tylko narzucili na nią tonę wstydu za to kim się czuję i co kierowany wewnętrznym głosem muszę robić.
Kolejne dwadzieścia lat walcząc z wstydem i poczuciem winy mimo wszystko szukałem. Bo przecież odpowiedź musiała gdzieś być, prawda? wystarczyło ją znaleźć ukrytą gdzieś w świecie lub mądrych księgach.
Poznałem dziesiątki i setki odpowiedzi. Setki i tysiące, ale to co zaszokowało mnie najmocniej to fakt, że w pewnym momencie wydały mi się być skończone, powtarzalne. Nie ma więcej religii, nie wiele zostało filozofii, nawet pomysły na zawód czy profesję zdają mi się kończyć i chwała, że powstają nowe. Sztuka nie wyraża nic nowego a wszystko to wielkie powroty. Liznąłem pełnego wachlarza emocji, przekonań o sobie i o świecie, od uważania Was (ludzi) za bogów a siebie stawiając w uniżeniu po perspektywę całkiem odwrotną. Ucząc się historii, życiorysów, państw, mentalnych różnic, przekonań, postaw życiowych, jedne mnie obrzydzały inne inspirowały, budziły zazdrość lub zachwyt.
Po dwudziestu latach zrozumiałem, że co z tego że obejrzałem wszystkie odpowiedzi skoro dwadzieścia lat ich oglądania zmieniło mnie diametralnie. Pierwsze które poznałem mogą dziś być inne, nie ze względu na to że zmieniły się one, ale na to że zmieniłem się ja.
Co za tym idzie każda odpowiedź którą bym przyjął przed laty dziś byłaby nieaktualna. Nie mogę powiedzieć kim jestem bo człowiek nie jest. Człowiek się staje. Zabawne, bo pisał o tym Nietzsche. Że najpierw wielbłąd, później lew, a na końcu dziecię, a i to dopiero początek drogi. Ta filozofia była jedną z pierwszych jakie poznałem jako nastolatek.
Siadam więc i robię przegląd wszystkich tych refleksji i odpowiedzi zerknąć co z nich wynika. Puenty w takich refleksach zawsze coś psują, ale trudno. Gdzieś trzeba postawić kropkę.
Przestałem myśleć naprzód bo nic tam nie ma. Będzie tam to co zbuduję. Mogę swobodnie iść a dokądś wyrosnę i każda gałąź będzie dobra. Może pójdę do wszędzie naraz. Jestem poszukującym. Tym który stara się rozumieć. Koniec refleksji jest wiedzą podstawową, pisał o tym Arystoteles, że to istota człowieczeństwa a i owego człowieka wyróżniono jako myślącego (homo sapiens). No a ja pragnę myśleć i rozumieć. Byłem taki od zawsze jak się okazuje, co łatwo możesz sprawdzić sięgając do każdego starego wpisu i każdego starego utworu. W swoim nie wiem kim jestem, coraz częściej okazuję się sobie jako jedna z najbardziej spójnych osób jakie znam.
Wszystko co stworzyłem i co przeszedłem to tylko poszukiwania. Uparte i niestrudzone chadzanie po świecie i odkrywanie jakbym wciąż miałem 5 czy 8 lat. Co to? A po co to? A dlaczego? A dlaczego? A dlaczego? A dlaczego? A to? A po co to? A do czego? A dlaczego? Gdy miałem pięć lat było to beztroskie. Później przykryte troskami. Czy moje pytania są właściwe? czy jestem głupi bo nie wiem? a może mądry gdy już wiem? Czy wychodzę na dziwaka? Czy nieumiejętność wybrania zawodu czyni mnie gorszym od tych co go mają?
A dlaczego? A kim powinienem? a co jest dobre? co właściwe? a dlaczego? Wszystko do dupy.
A dlaczego? A może wszystko na miejscu? Właśnie takie.
Puentę muszę postawić banałem, ale takie jest życie. Zamiast szukać odpowiedzi zaakceptowałem.
Tonę w ciekawości i inspiracjach. Chcę poznawać, doznawać, szukać, gubić się i znajdować. Chcę robić oh i ah patrząc na świat. A przy tym wszystkim pisać. Rozumiesz czy nie, ciekawi cię czy nie, cenisz to czy nie.
Chcesz wybrać tylko filozofię bo Cię ciekawi, fajnie. Kilka puent i aforyzmów, take it! Chcesz praktyczne zastosowania, drogę zarabiania, też znam. Chcesz sztukę? emocje? wiedzę? refleksje? jestem ich pełen jak świat. Stawiając tę kropkę w końcu, bierzcie i… dobra bez przesady.
Ale Have good fun.